Nie przepadam za filmami, w których dziewięćdziesięciominutowy montaż przewiduje przemianę buńczucznego i nonszalanckiego dzieciaka we wrażliwego starego maleńkiego. I dużo złego zrobiono świetnej powieści, bo świat, który stworzył Romain Gary, ukazany jest jako dziwne zderzenie idei proimigranckiej z Holokaustem. Dlatego nie wierzę sterowanemu małemu aktorowi, który robi wszystko, by powstał planowany wyciskacz łez, lecz Sofii Loren i historii granej przez nią bohaterki. Gdy jesień życia pokazywana jest w odcieniach melancholii widocznej w jej oczach i zamykającej całość naprawdę wzruszającymi scenami. Całościowo zatem tylko niezły. Za dużo tu manipulacji emocjami widza.